wtorek, 24 lipca 2007
koniec
Nie da się podważyć starego powiedzenia, że wszystko ma swój początek i koniec.
I tak siedząc czasem to tu to tam, tam gdzie wieje i gdzie słońce świeci, tam gdzie jest mokro i sucho, tam gdzie strach bije mnie swoim ogonem i gdzie entuzjazm unosi wysoko, mogę tylko powiedzieć, że istnieje jedna rzecz, której człowiek nie chce końca i która końca nie ma, a raczej jej końcem jest to samo istnienie.
te doy te beso, torito !!!
niedziela, 27 maja 2007
obiecanki cacanki macanki sasanki

Ci co chcą to wiedzą, że byłam w świętej Italy i co niektórzy domagają się relacji :) jest to bardzo miłe, ale po przemyśleniu sensu tego wszystkiego, zapraszam na indywidualne spotkania wraz z fotami :) Nie będę opisywać wszystkiego co i jak było (setki przygód: tysiace przejechane na stopa, zaprzyjaźniona policja, nieznajomi a przemili dacho-dawcy, salsa i makaron o 4 w nocy, głupawki nieogarnięte, kwietniowa kąpiel w morzu, zjarane ciała, złote buty i wiele wiele więcej...), bo było zbyt cudownie, że po prostu brak słów pisanych, do tego trzeba jeszcze mimiki i gestykulacji :) wyprawa ta miała bardziej osobisty wymiar i duchowe przeżycia prowadzące odnowienia ducha, duszy i ciała.
Najważniejszy wniosek tej włoskiej wyprawy:
W życiu każdej istoty ludzkiej nadchodzi czas wyczerpania i zwykłej wegetacji, która staje się monotonią a potem chorobą społeczno- konformistyczna z szarym tłem, który powoli zamienia się w czarną dziurę pełną robactwa i zgnilizny. Oby uniknąc chociażby zbyt wczesnych objawów ludzkiej zarazy trzeba najzwyczajniej w świecie odpocząć , zapomnieć, oddać się procesowi oczyszczenia, oby ciało zebrało siły sycąc się urokiem świata każdym swoim zmysłem, a dusza przestała obliczać kolejne zyski i straty przemijającej godziny idąc po prostu przed siebie nie patrząc na przesuwające się wskazówki zegara. Wówczas duch zacznie znów myśleć samodzielnie pozwalając ponownie cieszyć się życiem, o którym zapomnieliśmy. Zatem profilaktycznie dla każdego zalecam od czasu do czasu zwyczajny urlop. :)
Do Włoch zawsze będę wracać z wielkim sentymentem i wielką radością, jaką pierwszy raz poczułam podczas pierwszej podróży w wieku 16 lat. Kraj o ślicznej architekturze, świętym powietrzu, życiu ulicznym i z kawą espresso przegryzioną rogalikiem z czekoladą, pycha :)
Co najpiękniejsze tam jest to niesamowita ilość Katedr i Kościołów, które w dużej mierze są ukryte i schowane przed zuchwałością ludzką. Spacerując ulicami czy to Arezzo, Asyżu, Bolonii, Embolii, Florencji, Lucci, Padovy, Perugi, Pizy, Rzymu, Sieny, Wenecji czy Werony podziwiając piękno budynków, ich staranie ozdobioną prostotę i rozważne wkomponowanie w architekturę miasta, często zatrzymywałam się i stojąc tak, dopiero po chwili orientowałam się, że stoję przed świętym miejscem: Kościołem czy Kapliczką i to zazwyczaj wtedy, gdy obserwując budowle z dołu w górę, analizując jego urok, na dachu znajdywałam krzyż- mały, skromny, uroczy.
Często są to budynki "wbudowane" bez poznaki w rząd ciasno ustawionych kamienic a pod nimi siedzi młodzież, plotkują dewotki, bawią się dzieci, umawiają się mężczyźni, stoją sprzęty jeżdżące i sprzedaje się kawa. Jest to centrum życia, jest to serce wolności i pojednania.
Zaś źródłem radości, rozwoju, prób i błędów i najbardziej bezpiecznym miejscem zabaw, charcy i spotkań głównie młodzieży jest zawsze Duomo!!!! Najczęściej spotykanym znakiem w miastach jest tabliczka z kierunkeim na Katedrę i to nie dlatego, że są najpiękniejsze tylko dlatego że dają schronienie i wszystkiego pod Katedrą człowiek się dowie.
Miejsce prawdziwej ludzkiej żwawy i prawdziwego głosu życia.
Niesamowita jest ta różnica między miejscami Boskimi w porównaniu do polskich wyizolowanych i przeświętych budowli, do których nie można się zbliżyć bez powagi na twarzy, śmiech jest zakazany tak samo jak normalny ton głosu, jak butelka wina, jak rozmawa ze znajomymi, jak śmiech z przyjaciółmi, jak pocałunek ukochanego, jak zabawa dzieci, jak kopanie piłki, etc. Nie można usiąść na przykościelnej trawie, bo nie jesteśmy godni, nie egzystuje w pobliżu żadna kawiarnia, restauracja, pub, piwiarnia, winiarnia w przeciwieństwie do nie tylko włoskiego otoczenie katedr ale również do frankfurckich, gdzie Dom otoczony jest lokalami "bei Dom".
Obserwując to wszystko stwierdzam, że jest to smutne i bardzo brakuje mi tego w naszym kraju, może przez to jesteśmy bardziej stonowani, skryci, samotni i smutniejsi, bo gdzie mielibyśmy się radować jak nie przy duchu istnienia???
cicicichhhhhoooo- bez krzyku

wróciłam, za cisze przepraszam, za kopniaki dziekuję temu co wprawdzie pedałem nie jest ani szprychą ale kocha rowery no i za wgląd Wielkiego Oka :-)
dzięki oswajaniu pewnego Byka , przy użyciu czerwonej płachty- chyba złamać chcę wszelkie zasady;-) znów dobrze mi się pisze....
No, więc nie ma żadnego wytłumaczenia albo jest ich zbyt wiele by tu teraz wyjaśniać, w każdym razie jestem tu po to by napisać do, tych, którzy czytają (ufff nie ma ich zbyt wielu wiec wiele pretensji nie spłynęło mi na barki) ·
Trzymając się przyjętych reguł powinnam zacząć od … Paryża
I tak chyba zrobię.
Kiedy to było sama nie wiem, ale o ile mnie pamięć nie myli to jakoś 26 luty +/- 2 dni, zaczęłam swoja praktyczna cześć nauki chirurgii.
Miałam wizje 4 tygodni katuszy zarówno naukowych, psychicznych, emocjonalnych jak i duchowych a co gorsza doszła katusza fizyczna.
Wiec z takim nastawieniem podchodziłam do chirurgii, a raczej do 4 tygodni, jakie miałam z nią obcować. Obiektywnie mówiąc trudno jest zmienić takie nastawienie tym bardziej moje, ponoć dość uparte i trwałe.
Zaczęło się od wstawania o 5:40 by wsiąść w tramwaj o 6:20 i na 7 zawitać na oddziale rozpoczynając wesoła wizytę lekarska.
Dodam ze to wszystko było tylko planem, jaki powinien być zrealizowany :-)
Ale jak to jest z planami ulegają one nie tylko przebudowie przez swojego twórcę jak i również samoprzebudowie i są pod wpływem innych niezależnych czynników. Tym sposobem poddając się tym wszystkim faktorom nigdy nie pojawiłam się na oddziale o tej magicznej 7:00 i to zawsze no prawie zawsze było niezależne ode mnie. Los tak chciał. :-)
Jedyne, co mogę powiedzieć od siebie w tej całej wizytowej pobudce pacjentów przez grono zacnych medyków, ze jest to w moim mniemaniu dość absurdalnie bezcelowe i mało sensowne, raczej mija się z celem. Ale cóż moja osoba przez te wizyty najbardziej pocierpiała a zaczęło się od pierwszego tygodnia i pierwszych spóźnień. Odbiło się to na mnie tym, iż naprawdę za przeproszeniem dali mi popalić, ale ku mojemu zdziwieniu było to nie tylko interesujące jak i intrygujące heheh
Męskie grono kolegów chcąc nie chcąc wkręciło mnie w tajniki chirurgii. Począwszy od zmieniania opatrunków, wyciągania drenaży, szycia, wykręcania śrub, zakładania płytek stabilizujących, wkręcania przy użyciu „aku” kolejnych śrub, oczyszczaniem „mikserem” zakażonych ran, wycinaniu skóry na przeszczep, szlifowaniu kości, wygrzebywaniu narkozę mięśni kończąc na znieczulaniu pęczka ramiennego czy nerwu kulszowego, oczyszczaniu stawu kolanowego i przyszywaniu więzadeł krzyżowych oraz amputując palec ·
Wiele dali mi zrobić Panowie Koledzy!! Widziałam rzeczy, których nigdy nie zapomnę i nie będę pewnie więcej robić. W ten sposób moje całe katusze i tortury chirurgiczne skończyły się nawet mile spędzonym czasie w towarzystwie dość napalonych psów.
Ale nie przesadzajmy chirurgiem to ja nie będę nawet gdyby mnie zmuszano biczem. Zaś wiedza chirurgiczną nie mogę pogardzić zresztą jak każdą inną.
A teraz pacjenci: wniosek jeden: AGATA nie zakładaj nart na swoje nogi!!!
Ok. 80 % to wypadki narciarskie: rozwalone kolana, złamane łopatki, złamane zarówno kości uda, jaki podudzia, nawet ten amputowany palec prawej ręki jest z wypadku narciarskiego. Patrząc na swój obsesyjny strach i szczęście – radzę sobie samej nie wchodzić na narty!!!
Następna grupa to kobiety z zespołem cieśni nadgarstka.
Potem to złamania szyi kości udowej- odsyłaliśmy do szpitala geriatrycznego w 99 %.
Reszta to wszystko inne :-)
No wiec tak po 3 tygodniach tam spędzonych i niezłej obsesji już i zmęczenia, z pęknięta głową od wiedzy urazowej i ortopedycznej stwierdziłam z Marta że udamy się do Paryża na weekend.
No i tu mamy nasz Paryż.
Podroż nie była ani łatwa ani bezstresowa, ale pełna emocji i mnóstwem niefortunnych zdarzeń.
Nie będę chyba wszystkim opowiadać, co się wydarzyło, bo mi sił na klikanie w klawiaturę nie starczy a jak starcza siły to klawiatura wybuchnie i oderwie mi palce.
Wnioski moi drodzy, najważniejszy jest zawsze efekt końcowy. Wynik, jaki uzyskujemy. Droga, jaką uzyskamy ten sukces dotarcia do mety jest całkowicie obojętna i dowolna.
O Paryżu nie ma, co wiele pisać. Wiem jedno zbyt mało słuchałam o nim no i oczywicha zbyt mało czytałam. Nigdy nie spodziewałam się ze jest tak piękny.
Wszystko było, znaczy jest tam jak z bajki. Każdy budynek, każda uliczka. Atmosfera wielkiej arystokracji. Ludzie wydają się tam wyzwoleni, wolni i samotni.
Bezwątpienia największe wrażenie na mnie zrobiła Katedra Notre Dame. Chciałabym tam przeżyć, choć jedna noc, spacerując po korytarzach pełnych duchów i stawonogów, rozmyślając, jaki jest sens mieszkania samemu tu.
Cóż podróże przez....., wspinaczka schodowa do szczytu Wieży Eiffla-La tour Eiffel , łuk triumfalny- L'Arc de Triomphe ( ależ trudno mi uwierzyć, że Francuzi cokolwiek zwyciężyli patrząc na ich teraźniejszą słodkość), Panteon, Les Invalides , gdzie pochowany jest Napoleon i jego żołnierze ( skąd ten Napoleon wziął się we Francji ??) choć o wiele bardziej wolałabym zobaczyć grób Morrisona cmentarzu Pere Lachaise- porządanego przez moje młodzieńcze lata hipisowskie, zatopione w jego poezji, ahhh jakie to było ciacho :-) szkoda, bo też nie widziałam grobu Edith Piaf pochowanej na tym samym cmentarzu no cóż ale nie miałyśmy już czasu, by odwiedzać groby i witać się z duchami :-) za to poszłyśmy do dawnego więzienia Conciergerie, dalej na odstrzał poszedł ogród Luxemburski a po drodze zabudowania Sorbony z unoszącym się w powietrzu powiewem wiedzy wszechludzkiej, gotycka kaplica z 13 wieku Sainte-Chapelle jest dość zdumiewająca, Opera Garnier i Hotel Lambert- może kiedyś w nim będę uprawiać namiętny seks hihi. A choć zwolenniczką muzeów nie jestem to muszę powiedzieć, że warto wejść do Le Musée du Louvre, choćby nie dla Mona Lisy ale dla Wenus z Milo, oczywiście żałuję, że nie byłam w muzeum średniowiecznym Musee Cluny, czasy upragnione do przeżycia, czarownice spalone na stosie, czary, miłość, rycerze, konie itp.…No i oczywiście nie dało się przejść obojętnie dzielnicą bohemy artystycznej Montmarte, czy dzielnicą Łacińską (Quartier latin)- naukowa dzielnica Paryża z opactwem Sainte-Geneviève i 6 wieków później założonym opactwem Saint-Victor ( Wiktor dość podpedalskie imienie, cóż rzecz gustu :-) ), oczywicha jako biedna studentka przeszłam się Rue de Rivoli, gdzie testowałam swoja sztukę aktorską, wchodząc jako „wyższa klasa” do najdroższych francuskich sklepów dla milionerów, zaś Plac Zgody- Place de la Concorde stał się chyba moim ulubionym miejscem, natomiast Place de le Bastille z opera paryska, gdzie są bardzo dobre knajpy ale kiepskie potańcówki :-) nie zrobił na mnie większego wrażenia poza tym, że wiele murzynów tam.
To jest szybki skrót, nie chce tu tego opisywać, bo o wiele lepiej robią to przewodniki i takie tam książeczki.
W każdym razie wrażenie robi niesamowite, zarówno jego wielkość jak i powietrze wypełnione historią i tajemnicą.
Cala wyprawa była totalną improwizacja, począwszy od tego, że nie miałyśmy gdzie spać kończywszy na tym, że nie zdarzyłyśmy na 7 rano w poniedziałek do naszych „Asów „ na chirurgie, co oczywicha skończyło się tortura operacyjna w ramach asystowania. :-)
Ale kilka telefonów do znajomych i miałyśmy załatwione noclegi u znajomych poznanych przez znajomych ich znajomych, zatem u przemiłych ludzi wesołych, gościnnych i co najważniejsze uśmiechniętych. Co więcej przez to doświadczyłyśmy studenckiego życia rasowych francusów, którzy mieszkają w przepiekanych starych kamienicach z baśniowo zakręconymi schodami, skrzypiącymi i straszącymi w nocy duchami.
Miałyśmy przyjemność już w pierwszej godzinie po przyjeździe mieć małe zwarcie z francuska babcia mieszkająca w dzielni chińskiej ( u tej babci mieszka przyjaciółka znajomej, z która jechałyśmy). Mianowicie zostałyśmy nieźle zarzucone bluzgami, ze jak to my w jej domu w jej kuchni herbatę pijemy, wiec mój pierwszy francuski był dość zrozumiały i jasny, co prawie przekonało mnie o łatwości tego języka :-)
Na koniec doprawiłyśmy ja prawie o furie, gdy to Marta weszła do kibla = wc, i nie mogąc znaleźć włącznika stukła jedna z tysiąca wiszących tam ramkę ze zdjęciem. Wywołało to we mnie totalna glupawke tym bardziej, ze pierwsze, co sobie pomyślałam ze w sumie rewelacyjnie musi być w tym kiblu oglądając zdjęcia babci z jej przeminionego już prawie życia i generalnie bez obrazy mówiąc srając na to. Heheh
Szybko usunęłyśmy swoje ciała z domu francuskiej wiedźmy i udałyśmy się do metra gdzie nas oszukano, oczywicha nie to żebym była rasistka, ale czarna pani sprzedająca nam bilety weekendowe po Paryżu wcisnęła nam bilety 2 razy droższe, o czym oczywiście skapnęłyśmy się dopiero ostatniego dnia, · ale co tam grunt że bilet był w ręce i że można ruszyć w Paryż. :-)
Wieczorem wybrałyśmy się do knajpy, oczywicha Place se la Bastille, gdzie jak zwykle nasza głowy utopiłyśmy w wyśmienitych trunkach alkoholowych. Co było wielka katastrofa tego wieczoru, nie obsługiwano nas, gdy zapomniałyśmy się przestawić na angielski i zaczynałyśmy szprechac do nich coś o drinku, wówczas nim skończyłam składać zamówienie już dawno nie było kelnerki przy mnie. Jednym słowem nieznoszą Niemców hih prawie tak jak ja, hhe. Początkowo było to dość przykre i pragnęłam wykrzyczeć po polsku „Wracaj zdziro„, ale cóż kultura mi nie pozwalała. Wiec sprawą zajęłam się inaczej podchodząc do baru i zamawiając swoje wymarzone kolejne 2 drinki, wdałam się w dyskusje z barmanem, co zaowocowało nie tylko osobistym dostarczaniem to drinków jak i całkowity ich gratis. Głów z Marta nie straciłyśmy i tuż przed samym własnościęciem opanowałyśmy się i zmieniłyśmy lokal.
Tam to już bomba była na maksa, obsesyjnie napaleni faceci, szturchający cię łokciem, myśleli ze to dobry sposób na podryw, inny zaś zakrywał ci oczy i myślał ze ślepa jesteś to go zechcesz, kolejny robił wręcz piurłety i przynosił podejrzane napoje, dwóch następnych się rozebrało a ostatni stał i patrzał, wygadując cos po „żabiemu”. Wniosek jeden Francuz slaby podrywacz!!! Pewnie jeszcze słabszy kochanek !! tam zaszaleć z seksem nie da rady :-) Tyle tego dobrego ze chociaż się uśmiałyśmy i potańczyłyśmy. Powrót do domu był uuuuuuuu jeszcze bardziej śmieszny :-)
Wniosek i rada dla podróżującego: komunikacja paryska jest dziwnie skonstruowana, mało czytelna i trudna do odnalezienia hehe no a skąd te opowieści o tych francuskich Casanovach, chyba zbyt bardzo wierzyłam opowieściom prababci :-)
Metra są wiecznie zatłoczone, drzwi od wagonów są cholernie trudne do otwierania ( brak guzika jest tylko jakaś gałka do pociągania –przekręcania), no i nieoznakowane przystanki metra znaczy oznakowane, ale tylko dla sokolego oka, nie kurzego :-)
Następny dzień był tylko zachwytem urokiem i bieganina ile, co i jak można jeszcze zobaczyć wykorzystując każdą sekundę. A co najważniejsze był to pierwszy dzień roku, 2007 gdy założyłyśmy na swoje przyślepawe ślepia okulary przeciwsłoneczne :-) ach, jakie byłyśmy szczęśliwe wtedy ….
Pod koniec dnia padałyśmy z sił a raczej z ich braku, wiec poszłyśmy tylko na „latina” imprezę z naszymi nowymi znajomymi, a część męska bezwątpienia jakaś dziwnie podpedalona jest.
Kawa i z samego raneczka o 8 ruszyłyśmy pod chmury. Oczywiście z obsesyjną myślą, że tłuszcz wycieka nam po bokach zdecydowałyśmy się na schody i bardzo dobrze ;-)
Widoki niepowtarzalne i nieopisane, architektura Paryża układa się w promienie słoneczne czy tez gwiazdę, co widać cudownie z każdej wysokości wieży.
Resztę dnia spędziłyśmy na dokańczaniu bieganiny zwiedzania i chichraniem się do siebie samych.
Prawdę mówiąc Paryż jest śliczny i nie da się zaprzeczyć, ale męczący przynajmniej mnie: za dużo turystów i tłumu. Nie mogłam czasem się odnaleźć, ciało moje było oszołomione ilością ludu a dusza przesiąknięta irytacją, zatem nie ma cuda idealnego, no przynajmniej w Paryżu :-)
Cud idealny istnienie w każdym z nas i każdy z nas może go stworzyć, gdy tylko przyjdzie odpowiednie natchnienie i czas. Może on powstać wszędzie i w każdym w ramach zasady wiary i chęci.
Co jeszcze z ciekawostek paryskich to oczywicha światła dla ruchu ulicznego nie pionowo zielony pod czerwonych, lecz czerwony obok zielonego hehehe
Pierwszy raz coś takiego widziałam i strasznie mi się spodobało.
Co jest jeszcze piękne w samych centrum Paryża od Placu Zgody w stronę Les Invalides jest mnóstwo trawy są wręcz pola trawowe, a co na nich???
Ludzie!!!!!!
Ludzie leżą, śpią, grają w piłkę, w tenisa w karty, jeżdżą na rowerach, czytają, piknikują, całują się, jeżdżą wózkami i chodzą z psami robi się na tej trawie wszystko wręcz wszystko i nie ma tabliczki: „nie wprowadzać psów”, „zakaz grania w piłkę” i takie tam. Zresztą zarówno w całym Paryżu na takich polach trawowych nie widziałam takich tabliczek jak i w samych Frankfurcie, zaś zawsze spotykam to w Polsce na najmniejszym, kawałku trawy jest jeszcze większa tablica z zakazem dotknięta jej!!!!
Cóż to nie absurd!!!!
Trawa jest dla ludzi, jest to miejsce spotkania, odpoczynku, relaksu, to jest to, co człowiek powinien przeżyć od czasu do czasu, by nie oszaleć w pędzie życia, ale w pl to nie dopomyślenia trawa staje się świętością a dzieciaki nie maja gdzie grać w piłkę, mamy nie maja gdzie pobawić się z bobasem, młodzież nie ma gdzie wina się napić i zagrać w karty, zakochani nie maja gdzie poleżeć.
Był to piękny widok, tysiące wręcz tysiące ludzi na trawie na zwykłej trawie udostępnionej dla każdego. A dookoła ruchliwa ulica 2-pasmowa w każda stronę a ludzi się śmieją i się bawią. Był to cudowny widok. I tak jest w całym Paryżu na każdym najmniejszym poletku trawowym ludzie odpoczywają, a policja im mandatu nie wypisuje i stara baba nie drze mordy ze maja zejść, bo zasiała właśnie.
Czemu w pl nie ma takich miejsc, czemu w pl trawa jest zakazana, czemu w pl nie ma jedności, czemu w pl jest samotność i zawiść, czemu, w pl ludzie nie potrafią się bawić i rozmawiać, czemu w pl nie ma ogólnodostępnej trawy, … czemu pytam, czemu?.
Jak widać w europie trawa ma zadanie jednoczące w pl niszczące?…. A myślałam ze jesteśmy w europie …..
Zbyt wiele myślę
Noc spędziłyśmy na piciu francuskich win aż do upadku nie do łóżka a do wanny, ponieważ była strasznie wielka i wypełnioną prawie wrzącą woda :-)
No i ostatni nas dzień, muzeum z grobem Pana N. i zapomnianych jego wiernych żołnierzy w Invalide, obiad ze znajoma i ostatnie spacery, odwiedziłyśmy sklep disney landa i weszłyśmy na łuk triumfalny i pod wieczór w umówionym miejscu w dzielnicy chińskiej spotkałyśmy się z nasza znajoma, by jechać spowrotem do fra.
Poszłyśmy do parkingu a tam czekał na nas samochód, dobrze powiedziane samochód, bez dodatkowych rzeczy, jakie powinny tam jeszcze być takie jak bagaż znajomej, radio, płyty, i jakieś tam pierdy. Krótko i zwięźle po prostu okradziono samochód, wiec z Martą ok. 2 godzin spędziłyśmy Mc’donaldzie sądząc ze to chyba najbezpieczniejsze miejsce w tej dzielnicy.
Może i tak, ale dość dziwne było. Zamówiłyśmy kawkę i ciasteczka za nami siedziała stara babcia ze schizofrenia gadającą do siebie, jedzącą palcami posiłek nie makdonaldowski tylko raczej „kuchnia chińska w paczce na wynos „,a do tego częstująca żebraka, podała mu cześć również palcami, potem o mało, co chińska prostytutka zafarbowana na czerwono siedząca niedaleko chciała ukraść mi okulary przeciwsłoneczne, Marta utknęła pól godziny w kiblu i wychodziła nad drzwiami przy mojej asekuracji i na koniec zajadałyśmy krewetkowe chińskie obleśne chipsy, po czym w końcu wyjechałyśmy stamtąd;-)
Jak wsiadłyśmy do samochodu to chciałyśmy w końcu odetchnąć, ze dom proszę dom i normalne miejsce. Ale jak to z nami po ok. 200 km skończył się gaz :-( na szczęście miły pan pomógł nam przełączyć gaz na benzynę czy cos takiego doholował nas te 4 km do stacji, potem po jakieś 1 h jazdy okazało się ze jesteśmy 100 km za trasa – wracamy i tym sposobem do tego doszło za przeproszeniem napierdalanie naszej znajomej, dotarłyśmy do domu o 6 rano po szybkim prysznicu dojechałyśmy na nasza chirurgie w znakomitych humorach i energią do działania, a plan na poniedziałek był spory, bo ludzie w weekendy na narty sobie jeżdżą :-)
No to tyle z Paryża chyba dość szybko i zgrabnie, na wszelkie pytania odpowiem, jak mi się jeszcze aluzja paryska jakaś przypomni to dodam jako PS z gwiazdka hehe
Pozdro dla czytających i tych, którzy doczytali do końca :-*
środa, 11 kwietnia 2007
wiem spóźniam się niewybaczalnie
cierpliwości może w tych dniach spokoju i mniejszego zabiegania
buziaki
niedziela, 4 marca 2007
Koń to koń

Od 13 roku życia jeżdżę konno, mój brat fakt,że nigdy mnie nie widział przez te 10 lat na koniu, nie mówiąc o tym,że nie dotknął mojego konia ani razu, nigdy się nie spytał jak to jest, czy może spróbować, jak się czuję, co mu potrzeba, szczerze to nigdy nie czułam wsparcia w tym co robie itp itd. Szkoda teraz po latach czuję, że szkoda, że smutne to jest. Ale on jest facetem, dużym facetem. Ale chyba jeszcze większa była jego obojętność lub zaabsorbowanie się własną miłością jaką jest dla niego siatkówka i dobrze, kocha to wiec poświęcał na to cała swoja uwagę.
Teraz po wielu latach wyjechał na drugi koniec świata, gdzie zastał zmuszony, by wsiąść na konia!!! OłłłłłłłłłJEJEJE
Tam koń jest jednym z głównych środków komunikacji, więc ja dostaję gęsiej skórki na myśl o tym, że do sklepu można podjechać na koniu, że do szkoły też i w odwiedziny do znajomej ach czysty raj :-) ale tylko dla mnie hehe
W każdym razie wsiadł na konia i przemierzył kawał drogi na jego grzbiecie i mam nadzieję, że jakoś dogadał się ze stworzeniem.
I to mnie cieszy najbardziej z całej tej wyprawy, ponieważ poczułam się jeszcze bardziej z niego dumna. Zawsze nieobliczalnie dumna byłam z jego gry, zawsze chwaliłam się, że to mój brat, teraz on siedzi na koniu czuję pod sobą zwierzę, które daję mi spokój ducha, które zawsze było dla mnie największym i jedynym przyjacielem, którym czasem nawet ja sama byłam :-)
dumna z niego jestem, cholernie dumna.
Los jest nieprzewidywalny, pozwala nam na błędy i pokazuje jak wyciągnąć z nich wnioski.
Czasem naprawdę wystarczy spojrzeć na czyjąś miłość, by powiedzieć mu, że go się kocha.
A do tego tak nie wiele trzeba :-) Gratuluję braciszku
piątek, 16 lutego 2007
część 3
punkt nr 2 - spóźniony
miłość to szukanie , szukanie siebie samego
to nie tylko to czego chcemy
to jest to co czujemy, to spokój i spełnienie
to ukazanie siebie samego światu
to jest to co jedyne mamy
pomimo wszystko i ze względu na wszystko
wypadek to danie nam świadomości
to nie tylko ból
to jest to co nas ostrzega przed nas samych przed sobą
to ukazanie naszej słabości
to jest to daje nam odwagę, wystawia na próbę
pomimo wszystko i ze względu na wszystko
indywidualizm to każdy człowiek
to nie tylko różne systemy wartości, inna przeszłość
to jest to co nas rano budzi
to ukazanie naszej egzystencji
to jest to o co walczymy
pomimo wszystko i ze względu na wszystko
czas to spotkanie
to nie tylko zegar z kurzem
to jest to na co czekamy, czego szukamy
to ukazanie naszych możliwości
to jest to co potrafimy zatrzymać
pomimo wszystko i ze względu na wszystko
a gdzie niby ten sens ?? tam gdzie spojrzysz on leży, siedzi, stoi, fika, skacze, lata, macha ...
sztuka kompromisu pomoże go odnaleźć, bądź pogodzić się z nim
poniedziałek, 12 lutego 2007
czas wrócić

witam wszystkich po nieplanowanej tak długiej przerwie wynikającej z oczywistych powodów: mojego lenistwa badź też bardziej braku natchnienia.
dużo się wydarzyło :
1. Moja pierwsza wizyta w Zakopanym, w dodatku równocześnie pierwszy raz w życiu wzięłam udział w kibicowaniu skoczkom
2. Byłam światkiem jak nieprzewidywalne jest życie i jak szybko się potrafi zmienić i jak dziwne sytuacje potrafią nam uświadomić sens egzystencji
3. Przeżyłam najnudniejsze zajęcia z Patomorfologii klinicznej
4. Mieszkałam w najbardziej ohydnym mieszkaniu w Poznaniu, prezentującym najgłębszą komunę, które doprowadziło mnie do istnej codziennej depresji.
Zacznę od Zakopanego:
Krajobraz przepiękny, góry wysokie, niebo niebieskie, unosząca się mgła, która przypominała mi dusze wszystkich zmarłych w Tatrach z miłości do nich. Zapach najswieższego lasu, koił moje receptory, które były już zatkane miejskim smrodem. I co najważniejsze deszcz, który mi nie przeszkadzał :-)
Miasto - wesołe, obwiane historią z mieszkańcami, którzy dla mnie byli niczym jak z bajki, ubrani w ludowe stroje, uśmiechnięci zaciągali ta piękna gwarą, która suchą drogę słuchową przeradza w przyjemną, leśna ścieżkę, chroniącą błonę bębenkową przed zbyt mocnymi uderzeniami.
Bar- pan Ryszard grający na skrzypcach ( po 2h je zgubił a raczej sprzedał za kieliszek dobrej wódki) grający razem ze swoim akordeonowym towarzyszem, Kelnerki ubrane w piękne stroje, podające tradycyjne potrawy, obleślą golonkę, a wódka lała się litrami, zabawa trwała pewnie do rana a raczej do czasu, gdy ostatni gość zasnął. Zatem atmosfera była rewelacyjna, typowo swojska :-)
Ulice wypełnione nie tylko szalonymi kibicami oczekującymi cudu na skoczni ale również na ulicach pełno bryczek z końmi zmęczonymi już tysieczną rundą po mieście miasta odworząc do hoteli znietrzeźwioną część widowni.
Zatem jak mówiłam w tym samym czasie odbywały się zawody w skokach narciarski oczywiście udział wziął "archeo" Małysz. Bilety w sektorze B, skocznia 15 metrów od nas, ścisk jak cholera, wszyscy oddychają swoim powietrzem nawzajem, uszy pękają, a kurtka wydała się zbędna, bo emocje aż piszczały i puszczając fajerwerki rozgrzewały od środka, a jak się miało szczęście to można było się napić herbatki z wódeczką.
Lot każdego zawodnika zapierał dech w piersi, budził zarówno nadzieje jak i strach ( dodatkowo dodam, że ja odczywałam jeszcze niepewność ). Szczerze mówiąc nie da się opisać tych uczuć i krzyków i euforii. Tłum był niesowity oderwany od szarego życia, od obowiązków, racjonalne zachowanie zamieniło się w fale radości i zabawy, w końcu ludzie się otworzyli do siebie i nawzajem się wspierali, dzieląc się tą przenikającą euforią.
Jedyną rzeczą, która nie chciała " nas " był wiatr. Był tak silny, że został powodem przerwania zawodów :-(
Wieczór spędziłam w eliatalnym środowisku, pijąc pyszną Warke Strong w ukrytym barze z przyjemnym wnętrzem :-) i tam się popłakałam, gdy podszedł Andreas Jackobsen i dał mi autograf na skrawki kartki, po czym jego trener Mika Kojonkoski z wielkim uśmiechem, przeszywającym wzrokiem, spokojnym ruchem warg mówiąc coś , wziął mój skrawek kartki i obrócił ją, wciąż patrząc mi prosto w oczy z uśmiechem na twarzy napisał swoje znane Nazwisko, na zakończenie patrzył wciąż na mnie, uśmiechając się powiedział: war so got =vær så god a ja odpowiedziałam : tak = takk, i się wzruszyłam jak głupia łzy mi poleciał po zimnych policzkach, a on nadal patrzył, odchodząc dalej, nadal patrzył i coś pwoiedział ale tego juz nie zapamiętałam :-( potem na moim stoliku stało piwko i wokół mnie było pełno śmiechu ze płaczę "jednyna płacząca kibicka ".
Wieczór był piękny, zmęczona piłam piwko i czułam taki spokój, taką ulgę, takie wielkie spełnienie i sama nie wiem czemu ...
i wtedy poczułam wielki brak mojego Brata, przebywającego teraz w Nikargui, ale o tym później, jestem z niego taka dumna...
Ostatniego dnia wybraliśmy sie w góry, początkowo mieliśmy wjechać na kasprowy, ale kolejka z powodu wiatrów była nieczynna, więc postanowiliśmy pokonać kilka ścieżek piechotą.
Spacer zajął nam grubo ponad 4 godziny. Był jednym z najwspanialszych spacerów, czułam się wspaniale i na dodatek miałam nieopanowaną głupawkę, cudowne widoki, męczące ściezki, ciepłe schroniska a jak schodziliśmy było już dość ciemno, a potem jeszcze ciemniej i ciemniej, nie wiem czy to za sprawą ciemności, czy też może już zmęczenia schodząc moje nogi oddzieliły się od reszty mojego ciała i szły same. Mózg przestał mieć nad nimi kontrole, czułam, że nagle posiadam samodzielne nogi i zbyt wiele myślący mózg, który jest złym władcą swojego ciała.
Zatem jak straciłam połączenie mózg-nogi to z gąsienicowej Hali prawie wręcz zbiegłam, chichrając sie jak wariatka :-) czułam się prawie jak Ptak lecący w wszechświat. cudowne uczucie!!!
na dziś koniec, bo ja spać muszę jutro dokończę. Cmok
niedziela, 14 stycznia 2007
twoje zdrowie
Młoda dziewczyna, jedzie jednym ze środków komunikacji miejskiej i czyta gazetę, taką strasznie kolorową, z tendencyjnymi zdjęciami, chudych, pięknych i "niezniszczalnych", komputerowo wyprodukowanych kobiet. Właśnie te wyimagowane bohaterki czasopisma dają wspaniałe rady ( schudnij 10 kilo w 5 dni, pozbądź się zmarszczek w 3 dni stosując etopirynę, budyń zwalczy cellulitis,jak ugotować ziemniaki by były zdrowsze, maseczka z dorsza zmieni ci twarz, raka wyleczysz marchewką itp itd), dzielą się swoimi uczuciami (z Zenkiem był najlepszy orgazm, a ja kocham chłopaka mojej córki itp itd), przeżyciami ( "Byłam chora ale wyzdrowiałam", "Tampon jako metoda antykoncepcji" itp itd) i odpowiadają ci na pytania ( Jak poderwać chłopaka, co zrobić by szczytował 22 razy w ciągu jednej nocy itp itd). W środku gazety każdy znajdzie jeszcze jakąś próbkę rewelacyjnego kosmetyku nie wspominając o specjalistycznych testach psychologicznych, które prawdę ci powiedzą, czy jesteś dobrą kochanką. Poza tym nie trzeba się wykazywać zbyt wielką sztuką czytania i inteligencją, bo ponad 80 procent to kolorowe obrazki i zawsze ma się cały miesiąc na przeczytanie aż do następnego wydania, bo kolejnym numerze czasopisma "Zdrowie" czy " Uroda" dowiesz się jak okłady z czekolady zapobiegną zatwardzeniu.
Zatem jedzie młoda dziewczyna z ta gazetą w ręce i czyta w pełnym skupieniu, marszcząc czoło, coraz bardziej otwierając oczy, by móc jak najwięcej "znachorskich" rad zapamiętać.
W sumie jest to widok dość powszechny i wszystkim znany, lecz uderza mnie jedno, tą młodą dziewczyną jest studentka kończąca medycynę, której bliżej do absolutorium aniżeli do pierwszej miesiączki.
Potem wiem, że ona będzie mnie leczyć tymi ziemniakami, dorszem, budyniem , etopiryną itp. poza tym doda jeszcze, że jestem złą kochanką i dlatego mam wysypkę, że jestem beznadziejna w seksie oralnym dlatego mam depresje ( a wszystko to dzięki swoim "zdrowotnym" testom psychologicznym) a zmarszczki mam przez kwietniowy deszcz.
I może jestem niezła wariatką analizując ten widok, ale co najmniej mnie on przeraził i zmniejszył zarówno zaufanie jak i szacunek do "ludzi" po fachu.
czwartek, 11 stycznia 2007
wyuzdany egoizm czy poprostu strach
WITAM- to pierwsze co powinnam powiedzieć, a drugie to, że się boję a może i wstydzę i ukrywnie tego linka nie było przejawem czystego egoizmu, lecz tylko oczekiwaniem na tę właśnie decyzję.
Dziś to się stało, bo Pyrok zażucił mi egoizm, a złość jaka się we mnei zebra/l w jednej chwili przemieniła się w odwagę.
tyle ile jest żywych istnień na ziemi tyle samo jest charakterów, odmiennych zdań,perspektyw, marzeń, opinii,złości, kłótni i powodów do śmiechu.
lecz to nie jest tak przerażające ta nieobliczalna liczba, te niekończące się możliwości i warianty.
Przerażające jest to, że ich nie widzimy ...
środa, 10 stycznia 2007
ale chyba moja niezdarność bądź nie wiem co pomiliło godziny i pojechałam na zajęcia o godzinę za późno, choć byłam pewna, że są na 9 a nie na 8.
W każdym razie nie było mnie znów na zajęciach, ach.
Tak miało być, poprostu los to uknuł już dużo wcześniej, a przeznaczeniem moim było się wyspać.
Bieg świata tak chciał, nie wszystko zależy ode mnie, czasem muszę sie godzić z tym co mnie spotyka.
Ksiażka a potem sen :) i tak jestem szczęśliwa, nawet bez tych zajęć. Mój czas na nie jeszcze przybędzie.
Stojąc na przystankach widze o wiele większą od mojego ciała, metalową, solidną skrzynię, która pożera pieniądze (niektóre nawet obsługują karty bankowe), drukuje bilet i wydaje resztę. Pewnie są i takie , które mówią "dzień dobry", "dowidzenia", aaa i potrafią odróżniać nawet porę dnia. Nie mogę zapomnieć, że władają conajmniej 3 językami, są na gwarancji, pod ścisłym i regularnym okiem "doktora", nie można jej kopać, bic, ani na nią pluć, bo prócz tego że jest delikatna i wrażliwa to zawsze jest po ochroną służb bezpieczeństwa.Pewnie ubezpieczona jest również, bo urząd za nią zawsze zapłaci.
Człowiek też w skrzyni.
W niektórych miejscach ( może nawet nie w niektórych, lecz ciągle i w każdym miejscu) widzę ludzkiego robota.
Miedzynarodowe Targi, skrzynka z dykty metr na metr, z jednej strony prostokąt umożliwiający tylko wsunięcie rozłożonej dłoni w pozycji horyzontalnej, mały mikrofon. Skrzynka zawiera mechanizm, który zamienia fanty kupione wcześniej na bilecik, jest prostrza, bo nie trzeba przyciskać przycisków i nie trzeba czytać instrukcji. Nie pożera pieniędzy, nie daje reszty, nie drukuje biletów, nie mówi "dzień dobry ", nie chronią jej policjanci, nie jest na gwarancji, nie przychodzi do niej regularnie lekarz, nie jest ubezpieczona, a dla urzędów jest katargą.
By móc się stać wnętrzem tej skrzyni to musi znać conajmniej 3 języki obce- najlepiej biegle - to tyle co łączy te dwa pudła!!!
poniedziałek, 8 stycznia 2007
Początek/ Anfang/ Beginning
poszukiwania odpowiedniego serwisy blogowego były męczące i niedające spokoju,
lecz wczoraj doszłam do wniosku ze polubiłam google i dobrze z google się czuję, jeszcze nigdy mnie nie zawiodło choć przyznam ze blogcaffee ma ładniejsza nazwę ;)
zatem ja zaczęłam się :)
na początek czuję ulgę, jakby wypuszczona z klatki ...
a z drugiej strony wypuszczona ale z zadaniem jakie wypełnić mam za swojego życia
dziękuję wszystkim, którzy we mnie nigdy nie zwątpili.
Endlich beginn es!!
Die Suchen des passenden Blog waren anstrengend und unnachweisbar Ruhe.
Aber gestern habe ich entnommen, dass ich Google mag und dass mit Google gut empfinde. Google hat mich noch niemals enttäuchet, obwohl ich sagen muss, dass "Blogkaffee" bessere Name hat :)
Folglich beginne ich mich!!
Am Anfang fuehle ich Erleichterung,wie aus Kiste abgelassen haette.
Von andere Seite bin ich abgelassen aber zusammen mit eine wichtigste Aufgabe des meinen Lebens.
Ich danke fuer Alle, die in mich niemals verzweifeln.
Finally beginning it!! The searches of the suitable Blog were arduous and ungiving peace. But I inferred yesterday the fact that I like Google and that with Google well feels. Google still never deceive me, although I must say that “Blogkaffee” improves name has:) Therefore I begin myself!! At the beginning I feel easement, how would have discharged from crate. Of other side am I discharged however together with a most important task mean life. I thank for all, which never despair into me.